Błotne wulkany i pradawne rysunki

Makuchy znowu w podróży! Kierunek tym razem dość niespodziewany — a wszystko za sprawą aktualnego projektu Przemka. Trafiamy do kraju, którego pewnie nie mielibyśmy okazji odwiedzić, gdyby nie praca. I tak oto — niespodzianka! — Azerbejdżan!

Tym razem nie lecimy sami. Na ten nieoczywisty kierunek dali się namówić nasi przyjaciele, więc ruszamy w jedenastoosobowym składzie z pięciorgiem dzieci na pokładzie. Brzmi szalenie? Jest dokładnie tak, jak brzmi!

Przemek już na nas czeka na miejscu, więc podróż z dzieciakami odbywam solo, ale z ogromną pomocą całej ekipy. Lot nie należy do łatwych — wylot o 23:00, cztery godziny w powietrzu, a snu raptem półtorej godziny. Kiedy lądujemy, jest już siódma rano czasu lokalnego. Ciężka trasa, ale udało się — więc zapominamy o zmęczeniu i działamy dalej!

Pierwsze wrażenia – zapach ropy i blask Baku

Azerbejdżan wita nas… zapachem ropy. Dosłownie! Czuć ją już po wyjściu z lotniska i towarzyszy nam przez cały pobyt — rano bardziej intensywna, wieczorem delikatniejsza. Początkowo trochę drażni, ale po kilku godzinach jestem już przyzwyczajona.

Nie bez powodu zresztą – Azerbejdżan nazywany jest „krajem ognia”, bo to właśnie tu od wieków płonie naturalny gaz wydobywający się z ziemi, a ropa stanowi serce jego gospodarki.

Pierwszy dzień to klasyczny chaos po nieprzespanej nocy. Śniadanie, drzemki rozłożone w czasie, obowiązkowy test hotelowego basenu (który, jak się później okaże, stanie się codziennym rytuałem), a potem pierwszy spacer po okolicy.

Na wspólne wyjście udaje nam się zebrać dopiero wieczorem — kierunek: starówka, czyli piękne Icherisheher. To najstarsza część Baku, otoczona kamiennymi murami i wpisana na listę UNESCO. Tu zjadamy pierwszą azerską kolację — i padamy. Najmłodsza część ekipy zasypia jeszcze zanim docieramy do hotelu.

Pierwsze wrażenia? Bardzo pozytywne! Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać, a tymczasem Baku okazało się nowoczesne, czyste, pełne zieleni i fontann. Architektura robi wrażenie — nowoczesne budynki zgrabnie przeplatają się z dawnymi, a wieczorem wszystko mieni się w świetle imponujących podświetleń.

Dzień drugi – błotne wulkany i pradawne rysunki

Drugi dzień zaczynamy intensywnie. Śniadanie o 7:30, bo o dziewiątej ruszamy na pierwszą wycieczkę. Z różnicą czasu nadal walczymy, więc dzieciaki ubieramy na śpiocha i siłą ściągamy z łóżek, na szczęście humor szybko wraca, gdy cała ekipa zbiera się razem. Kierunek: błotne wulkany!

Nie wiedzieliście, że coś takiego istnieje? My też nie! Czy wygląda to dokładnie jak nazwa wskazuje? Tak! Czy można w nich zamoczyć palec? Można! Najlepiej! A co to jest? To niewielkie stożki, z których zamiast lawy wypływa chłodne błoto wymieszane z gazem. Azerbejdżan ma ich ponad 400, co stanowi połowę wszystkich błotnych wulkanów świata! Widok jest istnie księżycowy!

Trasa też robi wrażenie. Najpierw klasyczny busik, a krajobraz za oknem – jak z filmu o wydobyciu ropy: pompy, rurociągi, szyby na lądzie i morzu. Potem przesiadka do ponad 50-letnich Ład. Nasza nie ma działających wskaźników, a drzwi otwierają się w trakcie jazdy — adrenalina w pakiecie! Radochę mają i dzieci i dorośli, niektórzy nawet korzystają z okazji żeby poprowadzić te cuda

Kolejny punkt to Park Narodowy Gobustan — słynny z prehistorycznych petroglifów, czyli rysunków skalnych sprzed nawet 20 tysięcy lat. To jedno z najważniejszych stanowisk archeologicznych w regionie. Dzieciaki bawią się w małych odkrywców – wyszukują ryciny, porównują, co przypomina zwierzę, co człowieka. Oczywiście mówię o starszych chłopakach, dziewczynkom kamienie nie imponują szczególnie 😅.

W drodze powrotnej zaglądamy jeszcze do meczetu. Niespodziewanie zostajemy obdarowani słodyczami i kwiatami – początkowa nie chcemy ich przyjmować przyzwyczajeni do różnych rodzaju oszustw oraz nie chcąc uczyć dzieci brania słodyczy od obcych ale przewodnik tłumaczy nam, że to tutejszy zwyczaj związany z żałobą – rodziny zmarłych rozdają słodkości, by „wykupić” dla bliskich łaskę w zaświatach. Chcąc nie chcąc przyjmujemy dary.

Na koniec dnia oglądamy jeszcze maszyny wydobywające ropę, które stoją… nawet w samym mieście. Trudno nie pomyśleć o tym, że dosłownie chodzimy po morzu czarnego złota.

Wieczorem – jakżeby inaczej – wracamy na basen, a potem kolacja na starym mieście. Dzień pełen wrażeń, błota, historii i kontrastów. Azerbejdżan – zaczynamy Cię poznawać i coraz bardziej lubić.

Jedna odpowiedź na “Błotne wulkany i pradawne rysunki

Dodaj komentarz