
Dzień zaczynamy już o 5.30 aby o 6.30 ruszyć pociągiem do małego oddalonego o 2h jazdy górskiego miasteczka Nikko. Bardzo czekałam na to miejsce i spełniło oczekiwania w 100%. Przy planowaniu musiałam podjąć trudną decyzję i zrezygnować z jednej z głównych atrakcji Nikko jaką jest wodospad Keagon (jeśli będziecie podróżować bez dzieci to jest to absolutnie wykonalne. Niestety dla nas dołożenie 2h w autobusie do już 4 w pociągu było niewykonalne). Ale skupiając się na pozytywach i na tym co udało się nam zobaczyć. Po wyjściu z pociągu łapiemy jeszcze austobus żeby szybciej dotrzeć do pierwszego punktu programu czyli mostu Shinkyo. Doskonale znamy ten pocztówkowy widok ale na żywo robi niesamowite wrażenie, legenda głosi, że ksiądz który zabłądził w to miejsce zaczął się modlić i ukazał mu się Bóg Jinja-Daisho, który zesłał 2 węże na przeciwległe brzegi, węże złączyły się pośrodku i skamieniały tworząc most (drewniany).


Następnie wspinamy się do świątyni Rin’nōji i Tōshō-gū. Wszystko jest przepiękne i można by to podziwiać znacznie dłużej gdyby nie dwójka głodnych chochlików, która narzuca nam niezłe tępo.












Na drugie śniadanie zjedliśmy tradycyjnie już onigiri a na kawkę i ciasto podeszliśmy do klimatycznej kawiarni w tradycyjnym stylu.

2 śniadanie, kawka i ciastko nie zaradziły na nasz wielki głód, więc przed dalszą wędrówką wróciliśmy wgłąb miasteczka żeby się pożądanie posilić.



Pomimo dzieci przyjęto nas tu bardzo miło, tym bardziej głupio mi się zrobiło po powrocie do domu gdy zauważyłam, że moja mała kleptomanka zakosiła długopis i łyżeczkę stamtąd 🙈. W końcu najedzeni ruszyliśmy do ostatniego punktu dnia dzisiejszego, tajemniczego szlaku wzdłuż kanionu, gdzie postawione są posągi „Bake Jizo” opiekunów umarłych, te konkretne mają przydomek „Ghost Jizō” ze względu na legendę, która mówi, że potrafią pojawiać się i znikać i gdy je liczymy zawsze wychodzi nam inna liczba w okolicach 70. Oczywiście chciałam to sprawdzić ale przy łapaniu naszej dwójki komandosów skaczących po kamieniach i korzeniach i wytrącana ze skupienia abstrakcyjnymi uwagami doliczyłam do 40 i straciłam rachubę, więc nie udało mi się sprawdzić tej legendy. Co nie zmienia faktu, że ten spacer to była dzisiaj ulubiona część dnia. Do tej atrakcji dociera już mało turystów, więc przez większość czasu byliśmy tutaj sami wśród tych mitycznych stworzeń ❤️






Na koniec dnia zahaczymy jeszcze o wypatrzone huśtawki, spacerujemy po miasteczku, kupujemy prowiant do pociągu i padając na twarz wracamy do Tokio :). To był cudowny dzień!




