Plan na dziś był ambitny: górska, malownicza wioska. Niestety, po krótkiej kalkulacji wyszło nam, że oznaczałoby to 6 godzin w samochodzie i 2 na miejscu… z trójką dzieci, które: • po 5 minutach pytają: „Daleko jeszcze?” • po 10 zaczynają podnosić decybele do poziomu startującego Boeinga • po 15 próbują rozmontować drzwi od środka.
Uznaliśmy, że góry zaczekają na inną konfigurację wiekowo-mentalną 😅 (ale podobno wioska Lahic to must-see, więc zapiszcie ją sobie gdybyście zdecydowali się tu przyjechać po przeczytaniu mojego bloga oczywiście)
Zamiast tego wybieramy tryb „łatwiej i przyjemniej” i postanawiamy porządnie zgubić się na starym mieście — bo zwykle widujemy je tylko wieczorem, w drodze na kolację.
I cóż mogę powiedzieć — Icherisheher jest absolutnie przepiękne 💛
Wąskie uliczki, kamienne mury, klimatyczne zaułki, a w tle błyszcząca nowoczesność Baku z Flame Towers na czele. Kontrast, który naprawdę robi wow.
Nic dziwnego, że to pierwsze miejsce w Azerbejdżanie wpisane na listę UNESCO!
Włóczymy się tu cały poranek, bez pośpiechu i bez większego planu — najlepszy rodzaj zwiedzania ✨









Na obiad trafiamy do świetnej restauracji z klimatycznym wnętrzem, a popołudniu idziemy na spacer bulwarem w stronę dzielnicy biurowej (po drodze odbieramy Przemka z pracy — dorosłe życie w podróży też istnieje 😅).



Do hotelu wracamy… ciuchcią. Tak, takim mini pociągiem. I tak — dzieci uważają, że to najlepszy środek transportu na świecie 🚂❤️


A my? Cóż, obowiązkowy basen wzywa.
Wieczorem ruszamy do bardzo klimatycznej restauracji na świeżym powietrzu. Trwa tam Halloween Night — mroczne dekoracje, lampki, dymy, wszystko super klimatyczne.
Dzieciom puszczamy „małą lamę”, żebyśmy mogli nacieszyć się atmosferą w dorosłym tempie 😅
I kolejny raz mamy poczucie, że Baku wieczorem jest jeszcze piękniejsze.