Piętrowe czerwone autobusy czyli Londyn z dziećmi

Nie planowałam wpisu z tego wyjazdu, w zamierzeniu był to rodzinny wyjazd na święta do brata Przemka. Ale przecież nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie pozwiedzali i nie pojedli najlepiej jak potrafimy 🙈. A skoro już pozwiedzane i pojedzone to wypada aby to opisać moim wiernym fanom, buziaki tato! Tak więc oto piszę tego posta, w nocy o północy (dosłownie).

Pierwsze dwa dni spędziliśmy w Londynie. Obydwoje z Przemkiem byliśmy już nie raz, nie dwa (ja 3 😂 żeby nie było), więc nie mieliśmy jakiegoś szczególnego ciśnienia na zwiedzanie ale chcieliśmy pokazać co fajniejsze punkty dzieciakom. Jak to z gnomami nie udało się nam zrealizować wszystkiego co zaplanowałam ale oto to do czego udało się doczłapać. Jakbyście zastanawiali się jak pokonywaliśmy to szlachetne miasto to głównie Matylda na nogach a Leon w wózku 😂.

Pokazaliśmy dzieciom gdzie oczekujemy ich odwiedzać na herbatę za 30 lat 😂. Gwardziści nie zrobili na Leonie takiego wrażenia jak myślałam, ale był deszczowy dzień i zamiast pięknych dobrze nam znanych uniformów mieli smutne płaszcze, więc może to to.

Potem obowiązkowo cudowny St. James Park (chyba mój ulubiony moment w Londynie). Dzieciaki zachwycone zwierzętami: szare wiewiórki, gęsi, egzotyczne kaczki, białe łabędzie, czarne łabędzie, olbrzymi różowy pelikan (serio, skąd się tam wziął?) i najważniejszy punkt programu dla Matyldy… gołębie! 😂 Matyldzie nie zaimponował metrowy różowy pelikan. Ta dziewczyna kocha gołębie.

Następny punkt programu, specjalnie dla Leona: London Transport Museum. No cóż dorosłych nie zachęcam do wizyty chyba, że jesteście jak Leon i najbardziej na świecie kochacie czerwone piętrowe autobusy. Ale zupełnie serio, z dzieciakami obowiązkowy punkt programu, można wchodzić, dotykać, prowadzić, cud miód i pełnie szczęścia :).

Następnie Matylda na drzemkę a my z Leonem szybka obczajka Covent Garden i lecimy zobaczyć Paddingtona iiii niestety wielkie rozczarowanie, Leon oczekiwał, że pozna żywego Paddingtona a tu siedzi zastygnięty i tylko udaje, że je kanapkę z marmoladą.

Na lunchyk udaliśmy się do poleconego Hobson’s Fish & Chips i my również polecamy :).

Z obowiązkowych punktów programu zobaczyliśmy jeszcze Big Bena, London Eye, Harrodsa, powłóczyliśmy się po co bardziej urokliwych uliczkach, drugi obiad zjedliśmy w miejscu o wdzięcznej nazwie Giraffe ale głownie, dlatego, że było minutkę od hotelu i było kids friendly (w uk kids friendly oznacza zazwyczaj przewijak, krzesełko do karmienia i pozycję w menu dla dziecka i nam ten zestaw bardzo pomaga). Kiedy dzieci podrosną obowiązkowo zabierzemy ich na musical (Król Lew na West Endzie to czysta magia) i oczywiście do Krainy Harrego ale na to muszę poczekać jeszcze kilka lat.

I oczywiście przy każdej możliwej okazji wskakiwaliśmy do piętrowego czerwonego autobusu. Jeśli zapytacie Leona o Londyn na pewno opowie wam o tych wspaniałych pojazdach :).

Dodaj komentarz