Ah piękne Banff jak smutno Cię opuszczać, przed nami jeszcze tydzień w Whistler i Vancouver ale mam poczucie, że najpiękniejsza część podróży już za nami. Droga do Whistler to wyzwanie. 8 bitych godzin w samochodzie, ale niczym matematyczni geniusze którzy, rozwiązali enigmę my, planujemy podróż z 2 maluchów z atrakcjami w przerwach i przejazdami w czasie drzemek. Mamy 2 duże przerwy, pierwszą w skytrek adventure, podniebnym niebie dla aktywnych dzieciaków. Z zawalem serca obserwowałam na jakie wysokości dostaje się Leon, ale byłam bardzo dumna jak doskonale sobie poradził. Następna przerwa była w poleconym przez Szymków rancho (oni zrobili tę trasę 3 dni wcześniej). Niestety knajpa była już zamknięta ale zrobiliśmy sobie pilnik przy placu zabaw i też było git. Ostatnia część podróży była trudna bo przed samym zmierzchem na drodze pojawiło się mnóstwo zwierząt i trzeba było mieć oczy dookoła głowy ale Przemek jak zawsze, po mistrzowsku daje radę.




W Whistler czas mija nam leniwie. Chodzimy nad jeziorko, basenujemy się, grillujemy (chłopaki robią przeeepyszne steki), obchodzimy urodziny Przemka, kupujemy pamiątki. Jedyne czego żałuję to, że nie możemy spróbować swoich sił w downhillu na rowerach, wygląda to super, może kiedyś tu wrócimy jak dzieciaki będą starsze i poszalejemy 😁.










Na ostatnie 2 dni naszej kanadyjskiej przygody wracamy do Vancouver. Tym razem zatrzymujemy się w Hiltonie w samym centrum miasta. Człowiek się robi rozrzutny na ostatnią noc 😂. Mamy przepiękny widok z okien i ku uciesze dzieciaków basen (który też widzimy z okna, więc wieczorny argument, że basen już śpi nie zda egzaminu), miejsce idealne. Jako pierwszy punkt programu po przyjeździe atakujemy japadog, japońską wariację hot doga, wymyśloną w kanadzie 😂 jako ciekawostkę dodam, że pizza hawajska, która podzieliła świat na pół, również została wymyślona w tym niesamowitym kraju , wiec może swojej kuchni nie mają oryginalnej, ale pomysłów na inne im nie brakuje😁. Po basenie i spacerku widokowym uderzamy ponownie na sushi ale znowu nie możemy dogadać się z azjatycką obsługą, część jedzonka jest pyszna ale Leon niechcący dostaje maki z pieczoną skórą łososia 😳smakuje jak brzmi 🤣.










Vancouver bardzo mi pasuje jako miasto do życia, myśle, że jest to jedno z tych miejsc na ziemi w którym naprawdę dobrze bym się odnalazła. Taka mniejsza, zieleńsza, bezpieczniejsza i milsza wersja Nowego Yorku :).
Ostatniego dnia uderzamy w pyszne śniadanko, później spacer, plac zabaw pizza i tyle, ruszamy na lotnisko. Baaardzo mi przykro, że to już koniec Kanadyjskiego snu i musimy wracać do rzeczywistości. Miałam wielkie oczekiwania wobec tej podróży i wszystkie się spełniły nawet z górką. Ola, Szymek, Pola, Maja – dziękujemy, że spędziliście z nami ten wyjazd, było cudownie mieć was ze sobą, mieliśmy mnóstwo radości ze wspólnej podróży. Mam nadzieję, że do następnej!


