Pierwszy dzień na spokojnie spędziliśmy w Rejkiawiku, o 12 dostaliśmy smsy, że nie wykryto u nas covida, przyznam, że odetchnęłam z ulgą bo wizja 2 tygodni w hotelowym pokoju na Islandii śniła mi się po nocach, a raczej śniła mi się w moich skrawkach nocy pomiędzy pobudkami Leona. Tak więc zdrowi mogliśmy ruszać na miasto.
Super sprawa jest taka, że w Rejkiawiku mieszka przyjaciel Przemka wraz z narzeczoną i młodym gentelmanem, który za miesiąc pojawi się na świecie. Oprócz tego, że pożyczyli nam samochód z fotelikiem (bardzo bardzo dziękujemy!) to jeszcze mieli wszystko czego tylko byśmy mogli zapomnieć przywieźć z Polski potrzebować do obsługi Leona 🥰 (chociaż jako cygańska trupa naprawdę jesteśmy dobrze zaopatrzeni).
Na spokojnie zwiedziliśmy razem Rejkiawik. To przeurocze miasteczko, które akurat w tym tygodniu obchodzi pride week – „prawie” jak w Polsce, stanowczo wolę ich obchody ❤️. Leon jak prawdziwy podróżnik grzecznie pojeździł w wózku a gdy stwierdził, że chce więcej pooglądać przerzuciliśmy go do nosidła gdzie uciął sobie drzemkę.
Zobaczyliśmy Operę Harpa, kolorową ulicę prowadzącą do kościoła Hallgrímskirkja, poszwędaliśmy się po uroczych uliczkach i zjedliśmy pyszny obiad. Wieczór spędziliśmy u Smolików. Przemek z Maćkiem przypomnieli sobie stare dobre czasy i pyknęli kilka meczyków fify, a mi udało się uśpić i odłożyć Leona i poplotkować z Anią 😁.







