Salkantay trek & Machu Picchu

Pora zacząć przygodę, startujemy o 4 rano, bus zawozi nas na początek szlaku. Mamy fajną grupę, 4 Amerykanów, 2 Kanadyjczyków i 2 Niemców. Niektórzy lepiej przygotowani, niektórzy gorzej, niektórzy wprawieni piechurzy, niektórzy laiki jak my. Pierwsze ostrzejsze wejście pod górę weryfikuje nasze oczekiwania. 100 m na tej wysokości to jak przebiegnięcie 5 km w Polsce. Szybko formujemy z Amerykanką i Kanadyjką dzielną grupę zamykającą konwój i przemy do przodu. Pierwsza część tego dnia to dotarcie do campingu, padam na twarz po tym fragmencie, ale to nie koniec na dziś. Po lunchu ruszamy do jeziora Humantay. Wspinaczka jest bardzo ciężka. Moje dyszenie przypomina teraz hiperwentylację lub bardzo zaawansowaną astmę.

Ale było warto, widok jest przepiękny.

Padnięci wracamy do obozu. Śpimy w szklanych kapsułach, aby można było obserwować niebo, chociaż akurat w tym wypadku chętnie zamieniłabym ten widok na cieplejsze pomieszczenie. Śpimy w śpiworach i pod 2 kocami a i tak zamarzamy z zimna. Nie ma mowy o nocnym siku 😂.

Następnego poranka pobudka o 5, przed nami 24 km do przebycia. Jest opcja aby 6 km przebyć konno, Przemek nie decyduje się na tę przyjemność ale ja zgłaszam się z radością, nie bez powodu dzisiejsza trasa nazywa się „Gringo killer”.

Niesamowite jest jak w ciągu dnia zmienia się otoczenie, zaczynamy w zimnym górskim klimacie pod koniec wycieńczeni docieramy do dżungli.

3 dzień trekkingu miał być najlżejszym dniem bo po płaskim terenie, niestety w tym dniu miejscowi urządzili strajk i nasze bagaże które dotychczas podróżowały na koniach a dzisiaj miały przejechać pociągiem, całą drogę spędzają na naszych plecach. Pod koniec dnia łapie nas deszcz co nie ułatwia sprawy i nie poprawia humorów.

Ale dotarliśmy, jesteśmy w Aguas Calientes jutro zobaczymy to po co wszyscy tu przyjechali: Machu Picchu!

Dzień zaczynamy o 3.30 pierwszą część trasy możemy przebyć na piechotę (kilka km plus 1500 schodów) lub autobusem. Przemek jako jedyny z naszej grupy decyduje się na wspinaczkę, dzielny mąż! O 6 wszyscy razem czekamy już przed wejściem do Machu Picchu. Wchodzimy jako jedni z pierwszych. Niesamowite uczucie, widzimy dokładnie to co już tyle razy wcześniej oglądaliśmy na zdjęciach, czytaliśmy o tym w książkach. Z tym, że na żywo robi jeszcze większe wrażenie! Szybko zwiedzamy ruiny bo najtrudniejsza część jeszcze przed nami. Dodatkowo wykupiliśmy jeszcze wejście na górę Machu Picchu, przed nami 2600 schodów. Nie jest łatwo, w połowie drogi zaczynam iść na czworaka, schodzące na dół osoby dają nam bardzo sprzeczne informacje, niektórzy mówią, że jeszcze godzina inni, że pół. Pomimo coraz częstszych przerw wdrapujemy się w końcu na szczyt. Stanowczo było warto!

Teraz tylko musimy sturlać się na dół… w nagrodę na sam koniec spotykamy lamy chętne do głaskania 💕

Dodaj komentarz